Czesław Marchaj

Urodził się w Słomnikach 9 lipca 1918 roku. To jeden z najwybitniejszych specjalistów z dziedziny aero i hydrodynamiki oraz teorii żeglugi na świecie.
Jest autorem około 60 publikacji naukowych i książek w tym kultowej dla żeglarzy 'Teorii żeglowania'.
Kontakt z jachtingiem Czesław Marchaj nawiązał poprzez żeglarstwo morskie. Pierwszy kontakt to żeglowanie po Wiśle podczas okupacji gdzie ( na wysokości wsi Zawady) zresztą został aresztowałby przez Gestapo i wylądował na Pawiaku.

W pierwszych latach po drugiej wojnie światowej był razem z Juliuszem Sieradzkim współwłaścicielem jachtu kilowo - mieczowego 'Przygoda' pływającego po banderą YKP.

Trudną historię tamtych lat opisuje syn Czesława Marchaja - Marcin Marchaj: '...rodzice zostali zatrzymani na Wiśle i wsadzeni do gdańskiego wiezienia. Nawet ja siedziałem mając 3 lata. Z Gdańska przewieziono ich do Warszawy, gdzie mama zajmował się Fejgin (mama mówi, że nawet był miły a kontakt krotki. Mama nie była bita pomimo, że odmówiła podpisania "zeznań") a ojcem Różański. Chodziło o wplątanie Gomółki w próbę ucieczki z czego jednak zrezygnowano ale ojciec odsiedział 1, 5 roku a mama 9 miesięcy. Ojciec posiadał, wraz z Rebe ( Sieradzki) "Przygodę" wokół której kręcili się ubesiacy co prawdopodobnie dało pomysł dotyczący Gomółki. Dość zawiła sprawa a dokumentów jest mało bo akta związane z Gomółką zostały zniszczone... Do roku 1947 Bałtyk był otwarty, bo nowa władza jeszcze nie podjęła "należytych decyzji" i stad podróże do Skandynawii. na "Przygodzie". Od 1947 można było pływać tylko po wodach terytorialnych do czego wystarczała książeczka żeglarska + zgoda klubu. Widy -Wirski i Sztachelski + 3 osoby z obstawy żeglowali na" Przygodzie" jedynie przez parę godzin i w dodatku chorowali bo zrobiło się sztormowo. Widy -Wirskiego ojciec znal z "Zadrugi" a spotkał go na molu w Sopocie. Widy był wtedy Ministrem żeglugi i dowiadując się, że ojciec posiada jacht zaprosił się wraz ze Sztachelskim i trzema tajniakami z obstawy na mały wypad. Obaj zresztą byli żeglarzami. Kiedy zaaresztowano ojca, w roku 1949, powrócono do żeglugi z Widym pod zarzutem, że było to przygotowywanie ucieczki dla Gomułki w razie nieudanego przewrotu ale wobec absurdu oskarżenia szybko odpuszczono ten watek. Ojciec coś pisze na ten temat i jak tylko dostane to prześlę...

wracając do książki Apolinarego Pastuszko:
Pierwszy raz wystartował w mistrzostwach Polski w Giżycku w 1953 roku jako załoga w narodowej klasie "H" a następnie w tym samym sezonie również w na Finnie. W czasie kilkuletniej kariery sportowej w olimpijskiej klasie osiągnął wiele cennych sukcesów. Od 1955 roku należał już do czołówki krajowej, był członkiem kadry narodowej w kl. Finn. Reprezentował Polskę w 1956 roku w międzynarodowym czwórmeczu, który odbył się w Sopocie wygrał te regaty pokonując między innymi M. Vojvodę, jednego w tym czasie z najlepszych zawodników w Europie. Był także wicemistrzem Polski, dwukrotnie wygrał tradycyjne regaty 'Pokoju' na Wiśle, w 1954 roku na trasie Warszawa - Bydgoszcz a w 1958 Warszawa - Gdańsk.

Syn p. Czesława Marcin Marchaj dodaje:
'Wygrał tez Akademickie Mistrzostwa Polski . Został wytypowany na ME w Neapolu gdzie nigdy nie pojechał bo towarzysz Głowacki odesłał jego paszport. Za niego pojechał Fischer. Klub Start zgłosił go jako kandydata na tytuł mistrza sportu ale tow. Głowacki odrzucił jego kandydaturę. Głowacki najwyraźniej nie lubił "wrogów ludu" . W roku 1970-tym poprosił o azyl polityczny w Anglii.'

Marcin Marchaj przysłał artykuł z Dziennika Bałtyckiego. wydanie 2008-12-19. Polecamy:

Jego podręcznik teorii żeglarstwa jest znany na całym świecie. Mało kto jednak wie, że Czesław Marchaj z racji swoich wodniackich zainteresowań kilka razy trafiał do więzienia. Pasjonującą historię jego przygód opisuje Jacek Sieński

Do Narodowego Centrum Żeglarstwa Akademii Wychowania Fizycznego i Sportu w Gdańsku Górkach Zachodnich pojechałem, by wysłuchać wykładu "O granicach szybkości i bezpieczeństwa w żeglarstwie", światowego autorytetu w dziedzinie żeglarstwa, prof. Czesława Marchaja.
Nie mniej pasjonująca od tych rozważań okazała się opowieść, jaką usłyszałem od profesora później. Była to jego trzecia wizyta w ojczyźnie po emigracji w 1969 r. I tym razem odwiedził Gdańsk - miasto dla niego szczególne. Tu mieszkał zaraz po wojnie i tu trafił do więzienia za... żeglowanie. Nie pierwszy i nie ostatni raz zresztą.

Pływający partyzant
W młodości, przypadającej na lata 30. ub. wieku, pasją, której chciał się poświęcić bez reszty Czesław Marchaj, było lotnictwo, a w szczególności szybownictwo. Po studiach w renomowanej Państwowej Wyższej Szkole Budowy Maszyn i Elektrotechniki w Warszawie, podjął pracę w Instytucie Lotnictwa Politechniki Warszawskiej. Kierował badaniami samolotów bojowych, m.in. nowego myśliwca P-11, w tunelu aerodynamicznym nr 2. Przyszła jednak wojna i o lataniu w okupowanej Polsce mógł tylko pomarzyć. Włączył się w ruch oporu. Wtedy też zaczął żeglować.

- Mój znajomy Leon Jensz, żeglarz olimpijczyk, odsprzedał mi sześciometrową łódź żaglową klasy "15" - wspomina prof. Marchaj. - Wiele osób żeglowało wtedy na Wiśle, bo nie było na niej Niemców. Kiedyś pożeglowałem sam w górę rzeki. Wieczorem zacumowałem w okolicy podwarszawskiej wsi Zawady. Nagle zostałem ostrzelany przez zamieszkałych w niej osadników niemieckich. Nie miałem szans na ucieczkę. Podpłynąłem więc do brzegu, na którym pobito mnie kolbami i zamknięto w piwnicy jednego z domów. Rano zostałem zabrany samochodem przez gestapowców i zawieziony na aleję Szucha. Oczekiwałem na przesłuchanie w "tramwaju", jednej z dwóch cel znajdujących się w piwnicach, których aresztowani siedzieli na ławkach jeden za drugim. Na cały regulator grało radio, aby zagłuszyć krzyki przesłuchiwanych.

Okazało się, że Marchaj żeglował przypadkowo w okolicy, w której grasowali partyzanci, ściągający okup od osadników. Był podejrzany, że jest jednym z nich. Przesłuchujący go gestapowiec wysłuchał wyjaśnień. Potem w towarzystwie esesmana z biczem wyprowadził do pomieszczenia, w którym stał stół z włożonymi różnymi wydawanymi nielegalnie czasopismami podziemnymi. Zapytał, czy zna te gazetki. Marchaj potwierdził, mówiąc, że są one dostępne w całej Warszawie. Leżą pod wycieraczkami, w skrzynkach pocztowych i na podwórkach.

- Miałem wyjątkowe szczęście - zaznacza prof. Marchaj. - Niemcy nie domyślali się nawet, że jestem żołnierzem wywiadu Armii Krajowej. Jakiś czas siedziałem na Pawiaku, w strasznych warunkach, w celi pełnej robactwa. Tam zachorowałem i ledwie odzyskałem zdrowie. Potem przeniesiono mnie do punktu zbornego więźniów przy ulicy Skaryszewskiej. Stamtąd, w nocy, przekupując wartowników z Wehrmachtu, wydostali mnie ojciec z moim kolegą Witoldem Gierutem.
Na krótko przed powstaniem warszawskim Marchaj wyjechał z żoną do Kazimierza, z którego nie mógł przedrzeć się już do stolicy. Został odcięty od Warszawy przez front.

Przygody na "Przygodzie"

Po wojnie Marchaj z żoną i dwuletnim synem przyjechał ze zrujnowanej Warszawy na Wybrzeże. Zamieszkali w małym gospodarstwie w rejonie Mikoszewa, które przydzielono jego teściowi w zamian za rozparcelowany mały majątek. Wkrótce i te gospodarstwo upaństwowiono, a Marchajowie zamieszkali w Sopocie.

- Z Juliuszem Sieradzkim, znanym projektantem jachtowym, pochodzącym także z Warszawy, i kpt. Sową z Marynarki Wojennej, odkupiliśmy i wyremontowaliśmy poniemiecki, stalowy jacht morski, który nazwaliśmy "Przygoda". W pierwszych powojennych latach na Bałtyku panowała jeszcze względna swoboda żeglugi. Pływaliśmy więc do krajów skandynawskich.
Podczas rejsu do Finlandii, w pobliżu wyspy Dage, niespodziewanie "Przygodę" zatrzymał na morzu okręt sowiecki. Mimo sztormowej pogody podpłynął do niej i uszkodził jacht.

Zostaliśmy odprowadzeni do portu i tam aresztowani. Zarzucono nam szpiegostwo. Wyjaśnianie sprawy drogą dyplomatyczną trwało dwa dni. W końcu zostaliśmy zwolnieni. Nakazano nam jednak natychmiast opuścić port, chociaż na morzu szalał sztorm.
Incydent zakończył się bez dalszych nieprzyjemności dla załogi. Natomiast zupełnie niespodziewane konsekwencje miał inny rejs "Przygody".

Pewnego dnia Marchaj spotkał na molu w Sopocie Feliksa Widy-Wirskiego, wówczas ministra żeglugi, którego znał z okresu okupacji. Opowiedział mu o tym, że ma jacht i pływa nim do Szwecji. Widy-Wirski chciał koniecznie także pożeglować po morzu i zabrać na rejs swojego znajomego Jerzego Sztachelskiego, wtedy wiceminista zdrowia. Obaj panowie zjawili się na pokładzie "Przygody" z obstawą trzech ubeków. Długo nie żeglowali, bo jacht płynął po rozfalowanym morzu w dużym rozkołysie.

Widy-Wirskiego dopadła choroba morska i poprosił o zawrócenie do portu. Marchaj szybko zapomniał o całym wydarzeniu, ale - jak się później okazało - inni nie.
Tymczasem władza ludowa zaczęła stopniowo przykręcać śrubę żeglarzom. Od 1947 roku można było żeglować tylko przy brzegach i na Zatoce Gdańskiej (całkowity zakaz wypływania na Bałtyk wprowadzono w 1952).

W 1949 roku Marchaj płynął łodzią motorową w rejonie Górek Zachodnich, na wodach ujścia Wisły Śmiałej do Zatoki Gdańskiej. Na pokładzie znajdowali się jego żona, synek i brat ze znajomymi. Nagle zatrzymał ich patrolowiec Wojsk Ochrony Pogranicza. Całą rodzinę, łącznie z dzieckiem, aresztowano i przewieziono do Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Gdańsku, przy ul. Okopowej. Dziecko po 12 godzinach odesłano do rodziny. On i żona pozostali w areszcie.

- Zarzucono nam próbę ucieczki do Szwecji - wspomina prof. Marchaj. - Ubowcy nie bili mnie, ale zastosowali powalający z nóg konwejer, czyli nieustanne przesłuchiwanie trwające kilka dni i nocy bez snu, prowadzone przez zmieniających się śledczych. Nie pomogło tłumaczenie, że motorówka nie nadawała się do przepłynięcia Bałtyku, a w zbiorniku paliwowym była resztka benzyny.

Droga ucieczki dla Gomułki

Nocą Marchaja, skutego kajdankami, pod konwojem żołnierza Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, wywieziono pociągiem do Warszawy. Trafił do podziemnego aresztu, znajdującego się w gmachu Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, przy ulicy Koszykowej. Celę dzielił z dyrektorem Lasów Państwowych Stachniukiem, oskarżonym o obsadzenie lasem nieużytków w rejonie Kampinosu, co miało umożliwić "bandom reakcyjnym" przemieszczanie się po kompleksach leśnych.

Drugim współwięźniem był Aron Wahl, Żyd, stary przedwojenny komunista, były więzień sanacyjnego obozu w Berezie Kartuskiej. Teraz siedział za krytykowanie nowych władz.
- Wezwano mnie do pokoju przesłuchań na górnym piętrze gmachu MBP, w którym siedział już śledczy - mówi prof. Marchaj. - Wszedł do niego także jakiś oficer i powiedział mi: "Znajdujecie się Marchaj w ciemnym lesie, ale my wam pokażemy jasne, zielone światło. Jeżeli podążycie za tym światłem, to wam włos z głowy nie spadnie". Potem okazało się, że był to osławiony pułkownik Józef Różański, dyrektor X Departamentu MBP. W celi Wahl powiedział, że jeżeli moją sprawą interesuje się Różański, to nie siedzę za ucieczkę za granicę, a za poważne sprawy, za które leci głowa.

Faktycznie śledczych interesowała głównie jego znajomość z Widy-Wirskim i owo pływanie jachtem. Wmawiali mu, że przygotowywali wspólnie drogę ucieczki dla Władysława Gomułki, gdyby nie udało się mu dokonać kontrrewolucyjnego przewrotu. Namawiali też do współpracy z bezpieką. Nie był bity, ale stosowano wobec niego konwejer. Trwające miesiącami przesłuchania mogły wykończyć każdego.

Po czterech miesiącach aresztu na Koszykowej Marchaja przewieziono do więzienia mokotowskiego przy ul. Rakowieckiej. Osadzono go w tak przepełnionej celi, że można było w niej spać tylko na jednym boku. Siedzieli tam m.in. Franciszek Kamiński, komendant główny Batalionów Chłopskich; Wacław Kostek-Biernacki, przedwojenny wojewoda poleski, któremu podlegał obóz w Berezie Kartuskiej, piloci z Anglii, oskarżeni o szpiegostwo, w tym skazany na śmierć i później zamordowany Władysław Śliwiński, i wyżsi oficerowie SS. W sąsiedniej więziono Stanisława Skalskiego, słynnego pilota i asa myśliwskiego. Większość więźniów znajdowała się w fatalnym stanie. Byli poobijani i poranieni w śledztwach.

Część z nich miała już zasądzone wyroki śmierci i oczekiwali na egzekucje.
- Na Mokotowie spotkałem ponownie Wahla - opowiada prof. Marchaj. - Wsadzono go, bowiem napisał list do Adama Schaffa, głównego ideologa partyjnego, że nie podoba się mu komunizm, jaki wprowadzono w Polsce. Zachował się ona bardzo przyzwoicie. Pewnego razu Alojzy Grabicki, naczelnik więzienia, wywołał z naszej celi na korytarz więźniów, w tym Kostka-Biernackiego, który ledwo poruszał się po ubeckim śledztwie, i Wahla. Zwrócił się do tego drugiego: "Opowiedzcie, jak was Kostek-Biernacki gnoił w Berezie". Wahl nie odezwał się słowem. Natomiast do mnie powiedział na osobności: "Panie Czesławie, Bereza przy kazamatach UB to był pensjonat".

W końcu Marchaja odesłano do Gdańska. Tam za próbę ucieczki i szpiegostwo skazany został na karę półtora roku pozbawienia wolności. Przy Kurkowej odsiedział po wyroku ponad 11 miesięcy. Widział tam, jak do więzienia trafił komandor Bolesław Romanowski, słynny podwodniak z okresu wojny, oraz marynarze z niszczyciela "Błyskawica", oskarżeni o próbę ucieczki na Zachód.

Do Moskwy - nielzja

Po wyjściu na wolność Marchaj nie mógł pozostać na Wybrzeżu. Wrócił do Warszawy, ale nigdzie nie chciano przyjąć go do pracy, założył więc warsztat tworzyw sztucznych, ale zlikwidował go, po kolejnym domiarze podatkowym.
- W Warszawie powróciłem do żeglowania - mówi Marchaj. - Kupiłem od Jensza łódź klasy olimpijskiej Finn i zacząłem startować w regatach. Zdobyłem na niej mistrzostwo i wicemistrzostwo Polski. W 1960 roku wybrano mnie nawet wiceprezesem sportowym Polskiego Związku Żeglarskiego. Mimo zwycięstw w zawodach krajowych nie mogłem wyjeżdżać za granicę.
Marchaj wygrywał regaty po regatach.

Wykorzystał on swoją wiedzę w dziedzinie aerodynamiki i doświadczenia z szybownictwa. Proszony został o wygłaszanie wykładów dla regatowców. Z notatek i przemyśleń powstała książka "Teoria żeglowania". Książka ta była wielokrotnie wznawiana, także za granicą. Na początku lat 60. wydano ją także w Związku Radzieckim, bez zapłacenia honorarium i pod zmienionym tytułem "Pływanie pod żaglami". Autor zwrócił się pisemnie do wydawnictwa w Moskwie o wypłacenie należnej kwoty, ale otrzymał odpowiedź, że w ZSRR nie płaci się za książki tam przetłumaczone i opublikowane. Może jednak otrzymać od wydawnictwa "gostinicę", czyli rodzaj podarunku pieniężnego.

- Kiedy w połowie lat 60. byłem z naszymi zawodnikami na regatach w Tallinie, postanowiłem skorzystać z okazji i udać się do Moskwy. Uciekłem dwóm opiekunkom z Interturistu, które pilnowały naszej ekipy żeglarskiej, i poleciałem samolotem do radzieckiej stolicy. Zgłosiłem się w wydawnictwie i o dziwo, wypłacono mi niebagatelną wówczas kwotę 500 rubli. Postanowiłem więc zwiedzić Moskwę. Zameldowałem się w hotelu i udałem na plac Czerwony. Po powrocie do hotelu czekała już na mnie milicja. Zostałem aresztowany i zamknięty w piwnicy na posterunku.

Choć miałem paszport, okazało się, że w Moskwie przebywałem nielegalnie. Zacząłem walić stołkiem w drzwi celi. W końcu zjawił się jakiś milicjant. Wyrzucono mnie z posterunku, nakazano surowo natychmiast wrócić do Tallina. Dotarłem tam tuż przed wyjazdem ekipy do Polski, unikając ewentualnego przyspieszonego wydalenia z "przyjacielskiego" Kraju Rad.

Żegnaj PRL-u

Książka spodobała się nie tylko w ZSRR. Jej fragmenty opublikowano także w Wielkiej Brytanii. Dzięki temu Marchaj otrzymał zaproszenie z Uniwersytetu w Southampton i dwuletnie stypendium naukowe. Do Wielkiej Brytanii wyjechał w 1969 roku. Pracował na wydziale uniwersyteckim, ściśle współpracującym z lotnictwem i marynarką wojenną. Zdawał sobie sprawę z tego, że jest obserwowany przez wywiad brytyjski, jak i agentów PRL działających w Anglii. Zachodnie służby specjalne wiedziały doskonale o zadaniach powierzanych niektórym stypendystom przez SB.

- Faktycznie przed wyjazdem do krajów "kapitalistycznych" wszyscy stypendyści musieli przechodzić przeszkolenie w ośrodku Służby Bezpieczeństwa w Warszawie i zadeklarować, że będą zbierać informacje polityczne, gospodarcze czy dotyczące nauki i techniki. Od spełnienia tego warunku często uzależniano wydanie paszportu i zgodę na wyjazd. Ja nie zgodziłem się na współpracę. Dwukrotnie w Wielkiej Brytanii przychodzili do mnie prowokatorzy proponujący przekazanie przesyłek. Jeden z nich podawał się za lotnika z okresu wojny, ale zdradziło go przekręcanie angielskich nazw.

W roku 1970 zdecydował się na pozostanie. Nie była to decyzja łatwa, bowiem w kraju zostali żona i syn. Narażał się na niebezpieczeństwo utraty życia. Taki los spotkał jego kolegę, stypendystę z Czechosłowacji, który zginął w niewyjaśnionych okolicznościach. Został on prawdopodobnie zamordowany przez agentów czeskiej bezpieki.
Szczęśliwie po krotkim czasie dołączył do niego syn, któremu udało się wydostać z kraju, a po ośmiu latach od wyjazdu, przedostała się do niego żona.

Na uniwersytecie powierzono mu stanowisko profesora wykładającego. Uczestniczył w konferencjach naukowych na całym niemal świecie. - Brałem udział w programie America Cup, przygotowując reprezentację brytyjską do tych najbardziej prestiżowych regat na świecie - wspomina Marchaj. - W 1977 roku, kiedy to zatonęło wiele jachtów i zginęło niemało żeglarzy podczas regat Admirals Cup, zlecono mi zbadanie problemu tzw. dynamicznej niestateczności jachtów w czasie trudnych warunków pogodowych na morzu. Rozwiązałem go, wskazując na słabą konstrukcję współczesnych sportowych jednostek żaglowych.

Melduje się więzień karny

- W czasie pobytu w 1991 roku w Gdańsku odwiedziłem więzienie przy ulicy Kurkowej - kończy opowieść prof. Marchaj. - Okazało się, że pamiętają w nim o mnie. Naczelnik powiedział mi, że w jednej cel siedział później mój prześladowca Różański. Ja chciałem zobaczyć się z Józefem Wroną, strażnikiem oddziałowym w latach 50., ale był na zwolnieniu lekarskim. Pojechałem pod jego dom. Ponieważ nie mógł do mnie zejść i pojawił się w oknie, powiedziałem: "Obywatelu oddziałowy, melduje się więzień karny".

Dzięki Wronie, któremu pomagałem w przygotowaniu się do egzaminu maturalnego, przetrwałem, uniknąłem dodatkowego wyroku za szkalowanie ZSRR. W więzieniu siedzieli bowiem także ubecy, za różne przestępstwa kryminalne. Mieli możliwość wyjścia, jeżeli wykryli wśród więźniów "wrogów ludu". Ja opowiedziałem kiedyś kawał. Wrona ostrzegł mnie, że ubecy chcą na mnie donieść i objaśnił, jak wybrnąć z tej sytuacji. W przeciwnym razie mogli przedłużyć mi tam pobyt nawet o osiem lat.

CV
Czesław Marchaj urodził się w 1918 r. w Słomnikach koło Kielc. W okresie okupacji był żołnierzem AK, w stopniu kaprala podchorążego. Po wojnie uprawiał żeglarstwo regatowe. Od 1955 r. był członkiem kadry narodowej w klasie olimpijskiej Finn i wicemistrzem Polski. W 1956 roku wygrał międzynarodowe regaty, pokonując M. Vojvodę, wtedy najlepszego zawodnika w Europie. W latach 1969-1990 pracował na Wydziale Aeronautyki i Astronautyki Uniwersytetu w Southampton. Za badania dzielności morskiej dostał srebrny medal brytyjskiego Royal Institute of Naval Architecture. Jest autorem 60 publikacji dotyczących żeglowania. Jego "Teoria żeglowania"uznawana jest za jedno z najwybitniejszych opracowań na świecie. Obecnie mieszka we Francji, ale zamierza powrócić do kraju.

(na podstawie: 'Od Cadeta do Igrzysk Olimpijskich' Apolinary Pastuszko, informacji syna Czesława Marchaja p. Marcina Marchaja, Dziennkika Bałtyckiego- dziękujemy)