Stawianie łódki i wchodzenie do niej po wywrotce
autor: Bogusław Nowakowski
Jestem niewysokim żeglarzem (170 cm), starszym panem z siwą brodą, który jednak nie zamierza szybko „pasować”, gdy mocniej wieje. W walce z wiatrem i falą często bywam pokonany i łódź przewraca się. Kilka razy, niestety, nie potrafiłem się uratować bez zewnętrznej pomocy, do czego trudno mi było przed sobą się przyznać. Jednocześnie uświadomiłem sobie niebezpieczeństwo nieopanowanego wodnego i wietrznego żywiołu, który musi wywoływać respekt. Miło mi było jednak usłyszeć w ubiegłym roku od osoby, której opinie bardzo cenię, że przy wywrotce, pomimo wieku, poruszam się na unieruchomionej wywrotką łódce relatywnie sprawnie, co zresztą skłoniło mnie m.in. do napisania tego artykułu. Drugą do tego przesłanką była konstatacja, jak bardzo zasadniczo Nowozelandczycy przygotowują łódkę do wywrotek, nie zalecając wypływania bez awaryjnego wyposażenia.
Chcę być przygotowany na sytuację wywrotki i wiem, że to trudny moment, ale mam przekonanie, że gdy potraktuje się wywrotkę jako czasami konieczny manewr, to należy przećwiczyć go w różnych warunkach i wariantach. Mam to szczęście, że zwykle pływam na dość głębokim jeziorze, na którym finn może przewrócić się do góry dnem, nie dotykając masztem dna. Czekam więc na letnią dobrą, ciepłą, wietrzną pogodę i przewracam łódź specjalnie, jako jeden z elementów treningowego wyścigu, by wywołać i emocje, i presję czasową. Stąd moje obserwacje, które pozwalam sobie przekazać.
Jeśli łódka przewraca się na bok i mam sposobność, by wskoczyć na miecz – to jest najłatwiejsza sytuacja. Pozostaje sprawdzić, czy szoty są luźne, czy obciągacz bomu nie zbyt mocno wybrany, a potem ciągnąć za listwę odbojową i w odpowiednim momencie wskoczyć do kokpitu.
Jeśli od razu nie uda mi się przejść na stronę dna i miecza, gdy żagiel leży jeszcze na wodzie, staram się przejść po bomie w kierunku masztu i prześlizgując po listwie odbojowej jakoś dostać się na miecz i szybko stawiać łódź. To jest trochę trudniejsze szczególnie, gdy niezmiernie śliska jest wspaniale przygotowana do regat wypastowana burta łódki. Jeśli akcja się przeciąga i żagiel zagłębia się w wodzie, łódź naturalnie przyjmuje pozycję do góry dnem, a to już zupełnie inna sytuacja wymagająca odmiennego podejścia i dłuższego czasu.
Gdy łódź leży na wodzie do góry dnem, dbam zawsze o to, by bom pod wodą naturalnie ustawiał prostopadle diametralnej łódki. Dlatego, bez względu na siłę wiatru, mam założony gumowy kontraszot i nie stosuję, ani nie chcę stosować, aktualnie proponowanego w nowych łódkach jego zwalniacza. Po bomie znajdującym się ok. 30 - 50 cm pod wodą wchodzę na listwę odbojową i w zależności od siły wiatru i własnych sił stawiam łódkę ciągnąc za końcówkę miecza. Gdy sił mam mniej i wiatru jest więcej, zwalniam fał miecza, by go całkowicie wyciągnąć i zwiększyć moment siły, którym działam na łódź, a także zwalniam obciągacz bomu, by żagiel przy stawianiu nie był napięty i z napierającym wiatrem nie hamował prostowania. Ważne jest, by stać na listwie odbojowej i rozpoczynać stawianie od strony nawietrznej. Zwykle to jest naturalne, bo łódka ustawia się bokiem do fali i wiatru, które pchają dno, a żagiel pod wodą hamuje dryf, ustawiając pod wodą bom od nawietrznej. Gdy zaczniemy stawianie od drugiej strony i najpierw z wody będzie wychodził nok bomu, wiatr może nam utrudnić lub nawet zablokować postawienie, nie mówiąc już o tym, że później może łatwo przewrócić postawioną łódkę na nas, a jeśli nawet to się nie stanie, i tak wchodzenie do kokpitu musimy wykonać od nawietrznej. Pewną trudnością będzie czasem śliski, trudny do złapania, wspaniale przygotowany i wypastowany miecz. Gdy linię spływu miecza mamy zeszlifowaną „na ostro”, jej krawędź może nam narobić niezłej szkody, począwszy od zniszczenia kamizelki, rękawiczek i ubrania, aż do poważnego zranienia. Na te trudności musimy być przygotowani np. używając podgumowanych rękawiczek.
Po postawieniu łódki pozostaje wejście do niej. Wg mnie podstawowym przygotowaniem do tego „manewru” jest siłownia. Myślę, że 3 razy w tygodniu powinno w zupełności wystarczyć J. Wtedy, gdy będziemy w pełni sprawni, wciągniemy się do kokpitu bez trudności. Gdy jednak braki w fizycznym przygotowaniu, długie pływanie i bardzo trudne warunki wyczerpią nam siły, wejście z wody do kokpitu nie będzie już takie proste. Jest w literaturze i na stronach internetowych finna opisanych kilka sposobów „drabinek”. Osobiście uważam ten środek bezpieczeństwa za bardzo ważny, który może decydować nawet o życiu, w przypadku, jeśli znajdziemy się w sytuacji, gdy zewnętrzna pomoc może szybko nie nadejść. Osobiście opracowałem własne rozwiązanie - przedłużenie regulacji pasów balastowych, na końcu którego zrobiłem pętlę (strzemiono), ewentualnie przedłużoną o część dłuższej liny z węzłem na końcu. Z wody sięgam ręką do knagi ustawiającej tę regulację i wyciągam wrzuconą do kokpitu końcową część liny ze strzemionem, które po naciągnięciu zanurzam w wodę na niecały metr, wkładam w nie nogę i wciągam się. Jakież było moje zdziwienie, gdy na Mistrzostwach Świata Finn Masters w La Rochelle nowozelandzka rodzina Coutts, której członkowie są powszechnie znanymi, wspaniałymi żeglarzami, zalecała stosowanie tego rozwiązania, przywożąc przygotowane liny ze strzemionami, gotowe do zamontowania w łodzi.
Rys. 1. Zakończenie linki regulacyjnej napięcia pasów balastowych
-
strzemiono
-
strzemiono z przedłużoną liną zakończoną supłem
Przyznam, że końcówki liny-przedłużenia strzemiona, z wersji b) jeszcze nie wykorzystywałem w wyścigowej, nie-testowej, walce. Musiałbym przed rozpoczęciem stawiania i wejściem na listwę odbojową, opłynąć łódkę i od drugiej strony przerzucić w poprzek dna linę ze strzemionem i z jej końcówką (z supłem). Później, stawiając łódź, mógłbym ciągnąć również za nią, niekoniecznie tylko za miecz. To awaryjne rozwiązanie przygotowałem, gdyby ramię miecza, jako dźwignia, z różnych powodów okazało się niewystarczające.
Gdy po wywrotce znajdziemy się znów w kokpicie musimy się pozbyć wody. Świetnie sprawdzają się wtedy rufowe rury odpływowe. Dzięki zamontowanej kamerze pokazałem to na filmie dostępnym w internecie pod adresem: http://www.youtube.com/watch?v=gxzyULjxFzg . Wody tej jest więcej, gdy stawiamy łódź z miecza, dociążając zanurzoną burtę - mniej, gdy z wody ciągniemy za miecz obróconą do góry dnem łódkę.
Jako dowódcy naszej jednoosobowej jednostki, powinniśmy mieć też przygotowane rozwiązania superawaryjne lub nietypowe np. gdy końcówka masztu utknęła w dnie z niebezpieczeństwem jej ułamania. Myślę tu też o jakimś przygotowaniu do ewentualnego „podwodnego” ściągnięcia żagla. Do tych scenariuszy zaliczyłbym również wyposażenie naszej kamizelki asekuracyjnej w sygnałową racę, uruchamianą w ostatecznej sytuacji wzywania pomocy.
W podsumowaniu chcę stwierdzić, że trudności i problemy, jakie musimy rozwiązać w czasie wywrotki są funkcją naszej siły, wzrostu i posiadanej sprawności. W czasie ubiegłorocznych Mistrzostw Polski widziałem jak Piotr Kula, w czasie „akcji ratunkowej” niemieckiego finna, potrafił postawić obróconą do góry dnem łódź bez zamoczenia się, czego ja w żadnym wypadku i w najłatwiejszych warunkach nie potrafię zrobić.
Bogusław Nowakowski – styczeń 2014